Adam Mickiewicz w Nowogródku

  

Taki wygląd dworku w r. 1830 utrwalił na rysunku przyjaciel Adama, Ignacy Domeyko. I właśnie z tym domem związane są szkolne lata poety. Przeżycia z nim związane stały się tworzywem literackim. W liście do Jana Czeczota, pisanym 10.VIII.1821 r. (czyli już po śmierci matki i przejściu dworu w obce ręce) wspomina krótki pobyt w Nowogródku w drodze do Tuhanowicz:

Kochany mój Janie!       

       (...) Jak tylko wyjechałem z Wilna, już żałowałem wyjazdu. Przebyłem drogę nudnie, zajechałem do cudzego domu; pobiegłem na nasz niegdyś dziedziniec. Żal mnie nie pozwolił uważać spustoszenia, które było w koło mnie; oficynkę, w której mieszkaliśmy, znalazłem otwartą, ale ciemną. Postaw się w mojem miejscu. Nikt mnie nie spotkał, nie słyszałem owego: Adam, Adam!  Tak mnie  żal ścisnął, że długo nie mogłem odetchnąć. Chodziłem po wszystkich kątach, odemknąłem drzwi spiżarni. Wtem z góry schodzi nasza stara służąca, którą po ciemnie ledwie poznałem i tak trudną do poznania: wybladła i nosząca znaki długiej nędzy. Po wrzasku zobopólnego poznania się, płakaliśmy razem. Biedna ta sługa u nas strawiła wiek, teraz bez sposobu do życia; mieszkała długo w tym domku, żyjąc z pracy; teraz jeszcze błąka się po pustkach. Oddałbym jej grosz ostatni, gdybym wtenczas miał przy sobie. Chciałem bawić się u dobrych Terajewiczów, ale nie mieszkałem osobno, musiałem schodzić na śniadania, obiady, wieczerze, siedzieć po godzin kilka, prowadzić obojętne rozmowy. Uciekłem do Ruty, tu ani dnia wytrzymać; w Nowogródku był przynajmniej nasz dawny dziedziniec do szpacyeru i blizkie mogiłki.

Autor IV cz. „Dziadów” wkłada w usta Gustawa wypowiedź, będącą poetyckim przetworzeniem faktów wspomnianych w cytowanym wyżej liście:

                                (...) Niedawno odwiedzałem dom nieboszczki matki;
                                       Ledwie go poznać mogłem! już ledwie ostatki!
                                       Kędy spojrzysz, rudera, pustka i zniszczenie;
                                       Z płotów koły, z posadzek wyjęto kamienie,
                                       Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła;
                                       Jak na cmentarzu w północ, milczenie dokoła!

                                       O, inny dawniej bywał przyjazd mój w te bramy!
                                       Po krótkiém oddaleniu gdym wracał do mamy,
                                       Już mię dobre życzenia spotkały z daleka;
                                       Życzliwa domu czeladź aż za miastem czeka;
                                       Na rynek siostry, bracia wybiegają mali,
                                       Gustaw! Gustaw! wołają, pojazd zatrzymali,
                                       Lecą nazad gościńca, wziąwszy po pierogu!
                                       Mama z błogosławieństwem czeka mię na progu;
                                       Wrzask spółuczniów, przyjaciół, ledwo nie zagłuszy!...
                                       Teraz pustka, noc, cichość, ani żywej duszy!
                                       Słychać tylko psa hałas i coś na kształt stuku:
                                       Ach, tyż to psie nasz wierny, nasz poczciwy Kruku!
                                       Stróżu i niegdyś całej kochanku rodziny,
                                       Z licznych sług i przyjaciół tyś został jedyny!
                                       Choć głodem przemorzony i skurczony laty,
                                       Pilnujesz wrót bez zamka i bez panów chaty.
                                       Kruku mój! pójdź tu Kruku! Bieży, staje, słucha,
                                       Skacze na piersi, wyje i pada bez ducha!
                                       Ujrzałem światło w oknach,  wchodzę: cóż się dzieje?
                                       Z latarnią, z siekierami plądrują złodzieje,
                                       Burząc do reszty świętej przeszłości ostatki!
                                       W miejscu, gdzie stało niegdyś łoże mojej matki!
                                       Złodziej rąbał podłogę i odrywał cegły:
                                       Schwyciłem, zgniotłem, oczy na łeb mu wybiegły!
                                       Siadam na ziemi płacząc: w przedporannym mroku
                                       Ktoś nasuwa się, kijem podpierając kroku:
                                       Kobiéta w reszcie stroju, schorzała, wybladła,

                             Bardziej do czyscowego podobna widziadła.

                             Gdy obaczy straszliwą marę w pustym gmachu,

                             Żegnając się i krzycząc słania się z przestrachu.

                             Nie bój się! Pan Bóg z nami! Ktoś, moja kochana?

                             Czego po domu pustym błąkasz się tak z rana?

                             „Jestem biedna uboga, ze łzami odpowie:

                             W tym domu niegdyś moi mieszkali panowie,

                             Dobrzy panowie, niech im wieczny pokój świeci!

                             Ale Pan Bóg nie szczęścił dla nich i dla dzieci;

                             Pomarli, dom ich pustką, upada i gnije,

                             O paniczu nie słychać, pewnie już nie żyje.”

                             Krwią mnie serce zabiegło, wsparłem się u proga...

 

Dziś Mickiewicz też ledwo by poznał swój dom – tyle że z innych przyczyn.

 

 

Jedyna w mieście szkoła była prowadzona przez zakon dominikanów.  Przylegała do spalonego jeszcze w 1751 r. kościoła p.w. św. Michała Archanioła na rogu rynku i ulicy Słonimskiej.

 

 

 

Józef Kallenbach  w Kraju lat dziecinnych (1905 r.) cytuje relację starca, który chodził kiedyś do tej szkoły:

       Na dole były klasy, na górze wcale zasobna biblioteka (rozproszona po r. 1863); w środku, gdzie dziś ogród przy plebanii, był dziedziniec szkolny. Boczne i tylne skrzydła budynku wypełniały cele księży. Dziś jeszcze ta część gmachu dochowała się w pierwotnym kształcie i stanowi mieszkanie dla proboszcza.

       Dochowała się tylko ta część, bowiem prawie cały budynek po kasacie zakonu przez władze rosyjskie został zburzony. Przez fragment jego terenu szła poszerzona ulica. Pod koniec lat 90. XX w. odkopano fundamenty dawnych zabudowań klasztornych i szkolnych z zamiarem rekonstrukcji budowli.

   

Na wykopaliska starczyło funduszy, ale na rekonstrukcję już nie. Szkołę Mickiewicza, jak na razie, można sobie tylko wyobrazić.

        Podobnie już tylko w wyobraźni możemy zobaczyć pobliski kościół, do którego uczęszczali uczniowie - przy klasztorze sióstr dominikanek między ulicami Słonimską a Grodzieńską. O ile budynek klasztorny jeszcze istnieje, choć pełni inne funkcje, o tyle kościół został zburzony ok. 1900 r., a z jego cegieł wybudowano rzeźnię miejską.

 Ruiny zamku również związane były z życiem młodego Mickiewicza. Trudno byłoby, mieszkając w Nowogródku, nie zajść choć raz na teren zamku.

 

   

W IV cz. Dziadów, która nasycona jest wątkami autobiograficznymi, znajduje się fragment, będący syntezą uczniowskich zajęć i rozrywek Adama, włożony w usta Gustawa:

                                           

                                            Tam do gaju chodziłem w wieczór lub przededniem,

                                            By odwiedzić Homera, rozmówić się z Tassem,

                                            Albo oglądać Jana zwycięztwo pod Wiedniem.

                                            Wnet zwoływam spółuczniów, szykuję pod lasem:

                                            Tu krwawe z chmur pohańskich świecą się księżyce,

                                            Tam Niemców potrwożonych następują roty;

                                            Każę wodze ukrócić, w toku złożyć groty,

                                            Wpadam, a za mną szabel polskich błyskawice!

                                            Przerzadzają się chmury, wrzask o gwiazdy bije,

                                            Gradem lecą turbany i obcięte szyje,

                                            Jańczarów zgraja pierzchła, lub do piasku wbita,

                                            Zrąbaną z koni jazdę rozniosły kopyta.

                                            Aż pod wał trzebim drogę!... ten wzgórek był wałem!

        

         Obwałowania, fosy i resztki wież zamku nadawały się nie tylko do zabaw uczniowskich „w wojsko”, oddziaływały na wyobraźnię, przenosiły myśl o wiele wieków wstecz, budziły refleksje. Zamek nowogródzki pojawia się w kilku utworach Mickiewicza, ale tylko w Grażynie pełni funkcję miejsca akcji wyposażonego w szereg szczegółów:

 

                                            

                                             Coraz to ciemniej, wiatr północny chłodzi,

                                             Na dole tuman, a miesiąc wysoko,

   Pośród krążącej czarnych chmur powodzi

                            We mgle nie całe pokazował oko;

                                             I świat był na kształt gmachu sklepionego,

                                             A niebo na kształt sklepu ruchomego,

                                             Księżyc jak okno, którędy dzień schodzi.

 

                                              Zamek na barkach nowogródzkiej góry

                                              Od miesięcznego brał pozłotę blasku,

                                              Po wałach z darni i po sinym piasku

                                              Olbrzymim słupem łamał się cień bury

                                              Spadając w fossę, gdzie śród wiecznych cieśni

                                              Dyszała woda z pod zielonych pleśni.

 

                                              Miasto już spało, w zamku ognie zgasły,

                                              Tylko po wałach i po basztach straże

                                              Powtarzanemi płoszą senność hasły;

                                              Wtem się coś z dała na polu ukaże,

                                              Jakowiś ludzie biegą tu po błoniach,

                                              A gałąź cieniu za każdym się czerni,

                                              A biega prędko, muszą być na koniach;

                                              A świecą mocno, muszą być pancerni.

                                              Zarżały konie, zagrzmiała podkowa,

                                              Trzej to rycerze jadą wzdłuż parowa,

                                              Zjechali, stają, a pierwszy z rycerzy

                                              Krzyknie, i w trąbkę mosiężną uderzy.

                                              Uderzył potem raz drugi i trzeci,

                                              Strażnik mu z baszty rogiem odpowiada;

                                              Brzękły wrzeciądze, pochodnia zaświeci,

                                              I most zwodzony z łoskotem opada.

 

                                 (...) Już zstąpił z ganku, już chorągiew złota

                          Wzniesiona pocznie na dzień krwawy świtać,

                          Już dosiadł konia, już przyboczna rota

                          Miała go wrzaskiem i trąbami witać;

                          Lecz dał znać ręką, aby zaniknąć wrota,

                          Jechać w milczeniu i o nic nie pytać.

                          A pacholiki i nadworne sługi

                          Aż za most wywiódł na dziedziniec drugi.

                               

                          Stąd nie gościńcem puścili rumaki,

                          Ale na prawo skręcając się dołem,

                          Przepadli między kurhany i krzaki,

                          Znowu ku drodze nawracają kołem;

                          Wąwóz ciemnemi wiedzie ich zatoki,

                          Ścieśnione coraz rozsuwając boki.

Pośrednio z zamkiem związany jest wspomniany już wcześniej epizod z życia Mickiewicza – zagrożenie życia wskutek wypadku. Matka Boska, do której zwróciła się zrozpaczona pani Mickiewiczowa, w Nowogródku doznawała czci przede wszystkim w obrazie niegdyś znajdującym się w cerkwi zamkowej, w czasach dzieciństwa poety już zrujnowanej, przeniesionym do cerkwi Borysohlebskiej, wówczas należącej do unickich bazylianów. Ta stara, gotycka cerkiew stoi przy ulicy Bazyliańskiej  niedaleko rynku. Jeśli Mickiewiczowie mieszkali wówczas w domu Kamińskiego,  cerkiew Borysohlebska była mniej więcej tak samo blisko, jak b. kościół Franciszkanów, z tym, że otaczany czcią obraz znajdował się właśnie w cerkwi.

   

Tekst i zdjęcia: Paweł Waszak