Biskup Łoziński i Nazaretanki

 

Byłem wam wszystkim przyjacielem szczerym i oddanym,

tym bardziej będę nim w życiu za grobem.

Bp Z. Łoziński, Głos zza grobu

 

Tuż przed świętami wielkanocnymi 1932 roku dotarła do nas wieść o groźnej chorobie księdza biskupa Zygmunta Łozińskiego w Pińsku. Cały Nowogródek modlił się za swego ukochanego Pasterza. Znaliśmy wszystkie okoliczności jego cierpienia - nie godzi się na znieczulenie, jest operowany. Operacja okazała się spóźniona... Wreszcie jego prośba: nie pozwólcie mi zasnąć, nie chciałbym przespać takiej pięknej chwili, jaką jest śmierć w życiu człowieka... Jego ostatnie słowa: „De profundis clamavi...”.

Wielka Sobota 26 marca. Mimo żałoby, biały kolor szat liturgicznych w nabożeństwie pogrzebowym... stało się coś bardzo ważnego... łzy tłumów w Farze i... Alleluja! Był synem Ziemi Nowogródzkiej i jako syn tej ziemi - bezkompromisowy w służbie Polsce. Jak nikt rozumiał ziemię kurhanów. To w trosce o jej dziedzictwo sprowadził do Nowogródka Siostry Nazaretanki, wskazując im swoim życiem drogę modlitwy, cierpienia i pokornego posługiwania.

       Wszyscy zachowywaliśmy w pamięci, zdawałoby się tak niedawny, jego niezwykły ingres do kościoła św. Michała, kiedy w 1921 roku wygnany z Mińska obrał za tymczasową siedzibę nasz gród.

Oto na spotkanie Pasterza wyległo całe miasto. Witali go dostojnicy wszystkich religii i przedstawiciele władz. Witał go od cerkwi prawosławnej Archirej. Od społeczności żydowskiej wygłosił mowę ważny rabin przybyły aż z Lidy. Świadczy to o szacunku, jakim ta część społeczeństwa kresowego darzyła naszego biskupa. Rabin przemówił po polsku i po hebrajsku w duchu wielkiej przyjaźni. Jakież było zaskoczenie zebranych, gdy ksiądz biskup odpowiedział dłuższą refleksją po hebrajsku. Zebrani Żydzi okazują swój entuzjazm, wznosząc ręce do góry i śpiewając piękny psalm. Całymi tygodniami w sklepikach żydowskich komentowano wypowiedzi Pasterza... „To jest, proszę pana, wielki człowiek. My szczęśliwe, że doczekali... że był wśród nas!”

Nazajutrz uroczyste nabożeństwo w kościele św. Michała podniesionym do godności katedry biskupiej. Msza św. celebrowana wspólnie przez księży obydwu obrządków. Wybijane pokłony przez księży unickich... „Hospody pomiłuj”... szeroko kreślone trzema palcami krzyże... bogactwo kolorów, haftowane złotem i purpurowe ornaty, dymy kadzidlane.

W pamięci pozostają harmonijne psalmy łacińskie, przeplatane chórami modłów rusińskich. Było to przeżycie jedyne, wzruszające. Dostojne matki w tym jedynym zamyśleniu, gdy dla oczu łez już nie staje, rozmodlone, skupione. Mężowie o twarzach poważnych, z piersią wezbraną dawno nieznanym wzruszeniem. Wreszcie ten lud ze słynnych nowogródzkich zaścianków, szeroko otwartych w braterskiej więzi. Takich obrazów się nie zapomina.

Lud Nowogródka, wpatrzony w twarz swojego wspaniałego Kapłana, więzionego i szykanowanego przez carat i jego następców, na pamięć znał jego historię... Nieustraszony Pasterz niósł pociechę, ratował iskierki życia katolickiego i polskiego, rozwleczonego w kibitkach po śnieżnych pustyniach Syberii. W czasie wojny docierał do najbardziej zagubionych i zapomnianych przez świat obozów jenieckich. Był natchnieniem i nadzieją w najtrudniejszych i najcięższych doświadczeniach swojego ludu. Jego sposób pozyskiwania sobie ludzi, także dalekich od kultury katolickiej, był imponujący. Dzielnością - tą cechą najwyżej cenioną ze wszystkich cech ludzkich - zniewalał ich, zmuszał do myślenia w sprawach zasadniczych, gdy trzeba było - niepokoił. Był osobowością o tak potężnej sile moralnej, że trudno się dziwić nowogródczanom, że oto ten Wielki Książę Kościoła wśród tej społeczności był, jest i pozostanie najpiękniejszą ich Miłością i Nadzieją.

Urodzony w licznej rodzinie ziemiańskiej w Boracinie w pobliżu Nowogródka, stał się legendą i dumą wszystkich, komu było dane uczestniczyć z nim w służbie Najwyższemu. Ci, którzy w latach chłopięcych mieli szczęście znaleźć się w jego pobliżu w białej komży, zachowują niewymowną wdzięczność Opatrzności, że było im to dane.

Studia w Monachium, Rzymie i Jerozolimie dały mu wielką wszechstronną wiedzę - przygotowanie do pracy na najtrudniejszej niwie, na niezmierzonych terenach Rosji, gdzie kieruje go Stolica Apostolska. Ta praca duszpasterska i wydawnicza, uwieńczona zadziwiającymi efektami, godna jest miana misji powszechnego Kościoła najwyższej próby. Przynosi mu cierpienia, które przyjmuje z godnością, bez skargi, płaci za nią zdrowiem. Jako biskup w Mińsku, a potem w Pińsku zyskał sobie miano „Wielkiego Pasterza na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej”. Cóż więc dziwnego, że oczy swe skierował także na gród Świętego Michała, na bliską mu historyczną Farę.

W dalekim Rzymie pełnił przed laty funkcję kapelana Zakonu przy via Machiavelli 18. Znał dobrze posługę tego szczególnego Zgromadzenia, noszącego imię Najświętszej Rodziny z Nazaretu, służącego rodzinie, podstawowej komórce społeczeństwa. Rodzinie, gdzie miłość jest wartością najwyższą, przez którą powinno się odbudować to, co utracono w czasie niewoli i przemocy. Po latach zaprosi Siostry Nazaretanki do swego rodzinnego Nowogródka. Wymagał od siebie bardzo wiele - miał więc prawo wymagać od Zgromadzenia, które cenił i miłował. Orientował się, że nie z orkiestrą będą witać przybywające do miasta i kościoła Witolda siostry. Wiedział, że teren trzeba będzie zdobywać modlitwą, pracą, uporem. Na owoce trzeba będzie czekać długo, ale „tak trzeba”.

Dziś, gdy przeglądamy notatki s. M. Flory, nawet trudno sobie wyobrazić, że w mieście, które po prawie dwóch wiekach odzyskuje tytuł stolicy województwa, nie ma dla nich odpowiedniego lokalu. Władze dziwią się ich przybyciu.

Ziemiaństwo Nowogródczyzny stanowiło w zasadzie podstawę odbudowy społeczeństwa - było najlepiej przygotowane do pomocy nowo powstającym strukturom władzy. W latach dwudziestych, ale i długo potem, skromnej administracji państwowej trudno było nie korzystać z pomocy tej światłej warstwy ludności rubieży wschodnich młodego państwa.

Pani Maria Wierzbowska, właścicielka Feliksowa, była jedną z tych zaangażowanych pań, które w latach dwudziestych służyły pomocą, znajomością języków obcych, co było ważne w warunkach wizyt wielu komisji międzynarodowych, także zza oceanu. Pani Wierzbowska służyła rozległymi koneksjami w terenie. Właśnie o niej wiele ciepłych wspomnień znajdujemy w notatkach s. M. Flory. Pani Wierzbowska prowadziła rodzaj ogniska przy ulicy Kościelnej dla ziemian z okolic Nowogródka - stanowiło ono jedną z sekcji Związku Ziemian „Snop”. Ognisko gościło obywateli ziemskich przybywających do miasta w celu załatwienia licznych spraw majątkowych i sądowych. Ziemiaństwo musiało się uporać z całym bagażem spuścizny ukazów carskich, spraw bankowych, serwitutów, uwłaszczeń, parcelacji. W ognisku znajdowali dach nad głową, domową kuchnię, informację skierowanie do odnośnych doradców prawnych.

Powróćmy do pierwszych kroków Sióstr Nazaretanek na terenie Nowogródka... Otóż los sprawił, że udały się one do dworku... Adama Mickiewicza... do pani Marii Wierzbowskiej... Mając ułożone stosunki z władzami, obywatelka ta „okupowała” dworek Adama Mickiewicza, o co miało do niej żal społeczeństwo, a przede wszystkim młodzież. Dopiero w końcu lat trzydziestych gazeta nowogródzka pod wielkimi tytułami donosiła: „Dom lat dziecinnych Wielkiego Adama staje się dostępny - będzie niezakłóconą własnością społeczeństwa. Skromne pamiątki po Wieszczu i jego miłości, Maryli Wereszczakównie, będą wreszcie mogły oglądać liczne wycieczki podążające rokrocznie Szlakiem Adama Mickiewicza”.

Trochę ta opinia dotycząca „okupowania” dworku przez panią Wierzbowską była na wyrost. Stanisław Lorentz, konserwator zabytków, w roku 1930 z urzędu prowadził rozmowy w sprawie zamiany dworku na muzeum z właścicielem panem Dąbrowskim i panią Wierzbowską. Wiadomość tę podał komunikat zamieszczony w „Życiu Nowogródka”. Być może i w tym wypadku sprawa została zawieszona z powodu braku funduszów. Profesor Stanisław Lorentz nie wyjaśnia sprawy do końca.

W dworku siostry zostały przyjęte z otwartymi ramionami przez panią Wierzbowską, jej siostrę panią Kraszewską i panią Strafił, przyjaciółkę obu. Mogła być to jednak przystań na bardzo krótki okres - dworek był nieduży, mieszkały już w nim trzy panie i liczna służba.

Fundacja Nazaretu - jej realizacja miała długą historię i poważne grono ludzi przychylnych Zgromadzeniu, którzy modlitwą i radą starali się przyśpieszyć, urzeczywistnić pragnienie Pasterza. W maju roku 1929 zapadły ostateczne decyzje, na podstawie których ksiądz biskup ofiarował Zgromadzeniu w stałą i niezależną opiekę historyczną Farę. Na mieszkanie sióstr przeznaczył plebanię, oddał im także zabudowania gospodarcze i dawną,

bardzo zniszczoną organistówkę. Całość pobudowana na małym pięciohektarowym gospodarstwie.

I oto pojawiają się trudności. Plebania, klasztorek, wydzierżawiona przez księdza proboszcza staroście, jest nie do zasiedlenia. Ksiądz proboszcz niechętnie widzi uszczuplenie parafialnych włości. Pani starościna, która polubiła klasztorek, szantażuje nawet urzędnika sądu groźbą utraty pracy, jeżeli wynajmie siostrom swój niewykończony dom przy zaułku Farnym. Siostry wędrują od drzwi do drzwi, wzdłuż i wszerz miasta - nie mogą znaleźć dachu nad głową... Zaiste dalekie echo przeżyć tamtej Rodziny Świętej dla nich także „nie było miejsca”. Marzą o otwarciu bursy dla dziewcząt z gimnazjum nowogródzkiego.

Muszą być dzielne... Wizyta u wojewody Beczkowicza... Wiedzą, że jest to wizyta najważniejsza. Przyjmuje je zimno: „Nazaretanki... Wielkie panie... posiadające wielkie szkoły... zniżają się do prowadzenia bursy?... Społeczeństwo tutejsze was nie zna, to nie jest praca dla sióstr!”...

Nie mogły na razie zrozumieć, że to nawet nie złośliwość, lecz po prostu gorycz przemawia przez tego bardzo dynamicznego i wspaniałego człowieka. Problemów nagromadzonych w granicach województwa było co niemiara.

Pojawienie się na progu jego gabinetu sióstr w pięknych habitach, wyjętych z innego świata, oznaczało dla niego nowe kłopoty - chociażby ochrona tych mało zorientowanych w sytuacji i delikatnych niewiast przed brutalną rzeczywistością. Wiedział dobrze, że młodzież żeńska, dla której pragną założyć bursę, gnieździ się po stancyjkach żydowskich, po przedmieściach biedoty tatarskiej na Pierekopach, lecz wiedział także za dużo, aby mieć nadzieję na szybkie uregulowanie wielu, wielu bolesnych spraw. W województwie wśród lasów i puszcz tliło się jeszcze bezprawie. Bliska granica była granicą gorącą, a lud, przeważnie białoruski, niezwykle pamiętliwy i czuły na krzywdę społeczną, którą przypisuje każdej władzy. Wszelkie hasła, niezależnie od ich realnej wartości, znajdują tu łatwy dostęp. Wszelkie niepokoje są systematycznie podsycane przez nieprzyjaciół młodego państwa. Przez bagna Puszczy Nalibockiej, tej cudownej kobaltowej panoramy, o której wspomina s. M. Flora, płynęła zatruwająca spokój nienawiść. Płonęły wsie i zaścianki, nie tylko dwory. Ulotki i groźby już niedługo dosięgną i siostry, które dziś oto składają wizytę. Wojewoda Zygmunt Beczkowicz wniósł bardzo wiele na tę umęczoną ziemię. Chwytał za bary problemy najtrudniejsze, ale nie pomijał drobnych ludzkich kompleksów, domniemanych i rzeczywistych krzywd.

Wielkie plany Komendanta Józefa Piłsudskiego odeszły do historii. Marzenia o konfederacji z Białorusinami, Ukraińcami i Litwinami upadły. Wywołały one eksplozję entuzjazmu w Mińsku, gdy 19 września 1919 roku przemówił do tłumów, stanowiących kiedyś przecież trzon Wielkiego Księstwa Litewskiego, w ich białoruskim języku, języku tu urzędowym za czasów Jagiellonów. Miał te tłumy dla siebie jak nikt dotąd, mówił gorąco, pięknie i bardzo serdecznie. „Nigdy później, w czasie największych triumfów politycznych nie widziałem tyle ognia, radości i satysfakcji w oczach Komendanta, jak wtedy w Mińsku” - napisze po latach generał Sławoj-Składkowski, ostatni premier Drugiej Rzeczypospolitej.

Echo tamtego entuzjazmu odezwało się później, gdy Komendant odwiedził Nowogródek. Był to rok 1922, druga połowa października - spadł wczesny obfity śnieg. Jak donosi gazeta wojewódzka z tego dnia, po pierwszych przywitaniach Komendant, jak każe tam tradycja, ruszył obejrzeć ruiny Zamku, siedziby Wielkiego Witolda. Przyjechał tu sankami w parę pięknych siwków wśród wiwatujących tłumów, lecz dalej nowogródczanie tak jechać już mu nie pozwolili. Wyprzęgli konie i ciągnęli sanie aż do gmachu województwa, gdzie odbyło się właściwe powitanie. „Panie Komendancie, jeżeli Panu w tej Warszawie dokuczać będą, tak przyjeżdżaj do nas żyć, będzie nam wszystkim dobrze!” - przemówił do niego pół po polsku, pół po prostemu (po białorusku) chłop, któremu nie broniono dostępu do Komendanta, zresztą taki był tu zwyczaj...

Wielką patriotyczną manifestacją na Małym Zamku było wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę kopca Adama Mickiewicza 27 maja 1924 roku, z udziałem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Stanisława Wojciechowskiego. Góry zamczyska pokryły się mrowiem ludzi. Staraniem wojewody Beczkowicza sypanie kopca miało być zakończone w roku 1931. Powiązano to z festynem Dni Mickiewiczowskich w Nowogródku. Te uroczystości zaszczycił z kolei swoją obecnością prezydent Ignacy Mościcki.

Były to wielkie dni miasta, z wystawami w „Bazarze”, prezentacją regionalnej sztuki, także białoruskiej, i dożynkami. Tańce zespołów ludowych odbierających osobiste gratulacje prezydenta. Potem na Zamku nowogródzkim powstał coroczny zwyczaj wielkiej ludowej gali dożynkowej.

Tak bardzo wyraźne w owych czasach wzajemne przenikanie kultur przynosiło obopólne korzyści. Wprowadzony przez wojewodę Beczkowicza zwyczaj spotykania się przynajmniej raz do roku ludności Nowogródka i wsi Ziemi Nowogródzkiej z władzami, rozmowy, czasem wyśpiewane przytyki i żale, pamiętają nowogródczanie jako jeden z uroczych obrazów młodości.

Niestety, wojewoda Beczkowicz nie mógł dłużej pozostać wśród społeczności nowogródzkiej. Rząd wysoko cenił jego zdolności organizacyjne, ujmującą serdeczność, umiejętność pozyskiwania ludzi dla sprawy. Przeniesiono go do Wilna, gdzie także nie było lekko. To nie do wiary - całe miasto wyległo żegnać swojego wojewodę. Pamiętamy ten czarny powóz, czarne jak kruki szlachetne konie w srebrem wybijanej uprzęży (prawdopodobnie wypożyczone przez któryś z dworów, poczytujących sobie tę usługę za zaszczyt). Jak wieść niesie, wielu nowogródczan całymi rodzinami na piechotę towarzyszyło mu do samego Skrzydlewa (4 km). Na secesyjnych długich uchwytach otwartego powozu trzymali ręce obywatele miasta: Białorusini, Polacy, Tatarzy, Żydzi... Była to swoista, po nowogródzku serdeczna, obywatelska demonstracja.

Wojewoda Beczkowicz nie zapomniał o swoim mieście, które na miłość odpowiedziało miłością. Przyjeżdżał do Nowogródka z radą, czasem, gdy trzeba było, z pomocą, także pieniężną. W 1931 roku wziął udział w Dniach Mickiewiczowskich, towarzyszył wizycie prezydenta. Podsyłał konserwatorów zabytków. Jego imieniem nazwano jedną z ważniejszych ulic miasta.

W jednej sprawie wojewoda Zygmunt Beczkowicz się pomylił. Siostry Nazaretanki... te delikatne, wielkie damy od wielkich szkół i zakładów, pięknie ubrane - potrafiły usiąść w szpitalu przy łóżku poranionego, skazanego na śmierć mordercy, powstrzymać stek jego przekleństw i bluźnierstw. Potrafiły zawiesić mu na szyi medalik, wywołać wzruszenie i łzy, wreszcie prośbę do Boga o miłosierdzie. Wojewoda przekonał się bardzo szybko... tak jest, bardzo szybko, jakie to sojuszniczki Opatrzność mu zesłała. Odrzucił, jak każdy uczciwy człowiek, podsuwane mu miałkie pomówienia wywołane prywatą i niekompetencją. Następne spotkania sióstr z tym wybitnym nowogródczaninem z wyboru były spotkaniami rodzinnymi.

                                                                                         Aleksander Zwierko

(Przytoczony tekst pochodzi z książki "Wsłuchane w sygnały Ziemi Nowogródzkiej...". Poszczególne rozdziały nie maja tam tytułów, jedynie numery. Cytowany rozdział nosi numer II. Ze zrozumiałych względów trzeba było dać "prawdziwy" tytuł, co zostało zasygnalizowane graficznie - przyp. red.)