"Czy zdajecie sobie sprawę, gdzie jesteście?"
(Polacy w Nowogródku)

Zawsze, gdy przybywam do Lidy, staram się podczas moich pobytów znaleźć chociaż kilka godzin czasu, by trafić do Nowogródka. Lubię wtedy powłóczyć się po uliczkach, zajść na Zamek Mendoga, by chłonąć rozciągające się wokół miasta przepiękne krajobrazy Nowogródczyzny, których nie zapomi­na się nigdy i zawsze znajduję w Nowogródku takie miejsca, których nie udało mi się odkryć wcześniej.
"Przecież to dziura! Po co tam jeździsz?!" - mawiają niektórzy moi znajomi z Lidy. Pominę to, że powiedzenie o Nowogródku "dziura" jest wręcz bluźnierstwem dla tego pięknego, a przy tym niesamowicie zaniedbanego miasta i stwie­rdzę jedynie, że tak mogą mówić tylko ci Polacy, którzy nie czują ducha Nowogródczyzny. Może czasami potrzeba nie pochodzić stąd, by docenić piękno tej ziemi. Przyjechać i raz na zawsze zakochać się w zieloności wzgórz i lasów tego regionu. Lubię moją samotność w Nowogródku.
Tego roku, przebywałem w Nowogródku dwa dni. Zwiedza­łem obydwa nowogródzkie muzea - dom Adama Mickiewicza i Muzeum Historyczno-Krajoznawcze (polecam, ekspozycja tego drugiego muzeum bije na głowę muzeum w Lidzie, która lubi uchodzić za metropolię Nowogródczyzny).
Najważniejsze, przynajmniej dla mnie, było spotkanie z pa­nią Zofią Boradyn, prezeską nowogródzkiego Oddziału ZPB. Uważam, że każda grupa przybywająca z Polski na zwiedzenie miejsc mickiewiczowskich, powinna obowiązkowo spotykać się z miejscowymi Polakami - zarówno w Nowogródku, jak i w Lidzie, czy Baranowiczach. Bez tego każdy taki wyjazd będzie niepełny.
Panią Zofię poznałem kilka lat temu, podczas moich wcześniejszych pobytów w Nowogródku. Spotykaliśmy się również w Lublinie w czasie jednego z kursów polonijnych. Ma pani Zofia dar szczególny - dar wprowadzania w niezapom­nianą atmosferę Nowogródka, zarówno tego dawnego, minio­nego, jak i obecnego, żyjącego resztkami dawnej świetności.
Tak było i w trakcie tego spotkania, gdy czerwcowego wieczoru, pani Zofia zaprosiła naszą grupkę do siedziby nowogródzkiego Oddziału ZPB przy ul. Mińskiej 31 (dawna ul. Korelicka). W drewnianym domu, którego architekturę okreś­liłbym jako dworkową, mieszczą się pod jednym dachem: biblioteka z polskim księgozbiorem, nie do końca jeszcze skatalogowanym, biuro Oddziału ZPB, obszerna salka na zebrania i zajęcia oraz pokoje, służące jako zaplecze, ale może, w przyszłości zostaną wykorzystane jako sale lekcyjne.
Marzeniem pani Zofii jest, by w Nowogródku pow­stała polska szkoła na wysokim poziomie. Wszystko jednak rozbija się z jednej strony o bierność miejscowych Polaków, a z drugiej o niechęć samych władz oświatowych.
"Przychodzi nam pracować w ciężkich warunkach" - mówi pani Boradyn. To prawda, kryzys ekonomiczny na Białorusi paraliżuje przede wszystkim organizacje społeczne. Niezbyt sprzyjające są również warunki polityczne. W Nowogródku udało się stworzyć jedną polską klasę. O ich rodzicach pani Zofia mówi, że to bohaterowie, którzy zdecydowali się, by ich pociechy, wbrew wszelkim naciskom, uczyły się w ojczystym języku. Niestety, nie udało się stworzyć takiej klasy w zeszłym roku, głównie ze względu na niechęć nowogródzkich władz oświatowych, które straszą rodziców, że dzieci po polskiej klasie nie będą miały możliwości kontynuacji nauki, że będą przecią­żone nawałem programu.
"Ale przecież do pierwszych klas wprowadzono język angielski, więc to jakoś dzieciom nie przeszkadza, że uczą się iluś tam języków" - mówi z rozgoryczeniem pani Zofia - "Związek Polaków praktycznie nie ma możliwości wpływu na tę sytuację. Dyrektorzy szkół nie pozwalają wywieszać ogłoszeń o or­ganizacji polskiej klasy w ich szkołach. Rodziców natomiast informuje się, że nie ma odpowiednio przygotowanych nau­czycieli, a gdy byli, to nie ma im z czego płacić".
Obecnie na Białorusi nie ma już limitu ilości uczniów w polskich klasach. Z powodzeniem można stworzyć polską klasę już w chwili, gdy się ma pięciu chętnych uczniów. Problemem jest jeszcze przekonanie do tego rodziców, niejed­nokrotnie obojętnych w ogóle do wszystkiego, co wiąże się z polskością i tradycją.
"Czy zdajecie sobie sprawę z tego, gdzie mieszkacie?!" - pyta ich niejednokrotnie pani Zofia. To samo pytanie zadaje nam, przyjeżdżającym do Nowogródka z Polski: "Czy wiecie, dokąd przyjeżdżacie?"
Pani Zofia wprowadza nas w atmosferę dawnego, minione­go Nowogródka. Jej słowa podparte są starymi fotografiami i pocztówkami, które możemy podziwiać w przygotowanej, w pokoju biurowym, wystawce. Oto przepiękne powiększenia fotografii, przedstawiających nieistniejące już wnętrze kościoła św. Michała (aktualnie w remoncie - świątynia została za­mknięta w 1948 r., potem ją zdewastowano, a oddano wiernym dopiero w 1993 r.). Na innych zdjęciach sceny z życia przed­wojennego Nowogródka.
"Obecny Nowogródek nie jest tym samym miastem, jakim było przed wojną. Odczuć ducha Nowogródka, to wejść na Kopiec Mickiewicza. Przyjeżdżali tutaj prezydenci Rzeczypos­politej, Stanisław Wojciechowski i Ignacy Mościcki. Był też w Nowogródku Józef Piłsudski" - snuje swoją opowieść pani Zofia - "Najpiękniejsze chwile dla miasta przeżywało ono w okresie dziesięciu Dni Mickiewiczowskich, 12-22 IX 1938 r., gdy otwierano tu Muzeum Adama Mickiewicza. Odbyło się wtedy szereg wielkich imprez kulturalnych. Ze swoimi spektak­lami przyjechała wileńska Reduta. Z Baranowicz przybyła Szkoła Muzyczna i Baletu. W Teatrze Miejskim można było usłyszeć najpiękniejsze soprany ówczesnej Polski, które po­czytywały sobie za zaszczyt występu przed nowogródzką pub­licznością. Na Zamku Mendoga odbywały się żywe lekcje historii. Miasto miało swoją atmosferę i wygląd. Przed wojną nawet domy musiały być malowane według ustaleń konser­watora zabytków. Wszystko to skończyło się w 1939 r. Już w latach 1939-1941 Nowogródek stracił swój klimat".
To prawda. Na samej ul. Korelickiej w oczy rzucają się rozwalające szopy i składziki, przez ruiny których można oglądać Górę Zamkową... W Rynku dominuje szarzyzna domów i ludzi - prowincjonalizm wygląda z każdego zaułka.
Pani Zofia z dużym krytycyzmem podchodzi zarówno do obecnych władz miejskich, nie potrafiących, a może nie chcą­cych zadbać o odpowiednią rangę Nowogródka. Równie krytycznie wypowiada się o tych nowogródzianach, którzy wyjechali stąd po wojnie do Polski: "Dlaczego te osoby, które wyjechały z Nowogródka, nie potrafiły przekazać swoim dzie­ciom tego, skąd pochodzą?"
Z drugiej strony zaznacza zaraz, że jest jednak grupa osób zrzeszonych w warszawskim Stowarzyszeniu Nowogródzian, które robią wiele, by pomóc miejscowym Polakom. Ostatnio członkowie tego Stowarzyszenia przywieźli do miejscowego szpitala wspaniały dar - lekarstwa na łączną sumę 240 mln złotych. W zeszłym roku odbył się I Zjazd Nowogródzian. Pomaga również "Wspólnota Polska", dzięki której udało się skompletować stroje ludowe dla miejscowego zespołu. Przy nowogródzkim Oddziale ZPB działa bowiem chór dzieci i doro­słych "Nowogródczyzna". Dzieci wyjeżdżają na wakacje do Polski. Z Polski też udzielana jest nowogródzianom pomoc materialna, głównie w postaci paczek odzieżowych i żywnoś­ciowych.
Problemów jednak jest wiele. Chociażby z siedzibą Oddziału ZPB. Władze miejskie przekazały ją nowogródzkim Polakom we wrześniu 1993 r., ale nie chciały tego budynku odsprzedać im na własność. "Wspólnota Polska" przekazała co prawda 500 mln złotych na remont, ale pracy jest wiele przy tym obiekcie. Przede wszystkim trzeba palić w piecach. W budynku nie ma bieżącej wody i toalety. Ale dzięki temu, że ZPB w Nowogródku ma własną siedzibę, można było zorganizować tutaj i bibliotekę, czynną w środy i piątki. Natomiast w poniedziałki i czwartki odbywa się kurs języka polskiego dla dorosłych, głównie dla rodziców tych dzieci, które uczą się w polskiej klasie. Kursy językowe prowadzi się również dla dzieci w wieku przedszkol­nym. Nauczanie języków polskiego i angielskiego podjęła się dla maluchów pani Irena Syczewska, pracownica Muzeum Adama Mickiewicza. Jednak za wynajmowany budynek trzeba płacić. Każdego miesiąca Oddział ZPB odprowadza do kasy miejskiej 175 tysięcy rubli czynszu. Inflancja na Białorusi rośnie, a z nią rosną opłaty czynszowe.
W Nowogródku, w porównaniu chociażby z Lidą, nie mieszka zbyt wielu Polaków. Całe miasto liczy ok. 30 tys. mieszkańców, z czego Polacy stanowią według oficjalnych danych 7-8 procent. Sam Oddział ZPB liczy ok. 300 członków. Oprócz tego istnieją koła terenowe ZPB w rejonie nowogródz­kim: w Dąbrowicy, polskiej wsi, we Wsielubiu i Bieninie,  jeszcze do niedawna pod nowogródzki Oddział rejonowy ZPB pod­legały także koła terenowe w Worończy i Koreliczach, ale odkąd Korelicze stworzyły samodzielny Oddział ZPB, Worończa podlega temu ostatniemu, podobnie, jak Koło terenowe ZPB w Mirze.
Pani Zofia pragnie uaktywnić miejscowych Polaków. We­dług niej, oni powinni oprowadzać polskie wycieczki po mieście. Z żalem mówi o Barbarze Wachowicz, która w swoich publikacjach zrobiła reklamę miejscowym Białorusinom, zapominając o Polakach.
Nowogródek ma szansę stać się perełką i atrakcją turystycz­ną na Białorusi. Dwa muzea już przyciągają turystów, przyjeż­dżających tu z Polski, Białorusi, a nawet dalszej zagranicy. Warto, by te grupy, oprócz podziwiania miasta i jego pamiątek, spotkały się z miejscowymi Polakami. Ich działalność jest przecież nieodłączną częścią życia społeczno-kulturalnego No­wogródka, zasługującego zarówno na reklamę na Białorusi, jak i w Polsce. Być może wtedy miejscowe władze zaczną do­strzegać, że Nowogródek to nie tylko mieścina, którą raz na rok odwiedzają polscy i białoruscy naukowcy w ramach "Spotkań nad Świtezią", żyjąca w cieniu swoich tradycji, ale przede wszystkim miejsce, którym można pochwalić się przed światem. Może taką szansę na odrodzenie chwały Nowogródka przynie­sie reaktywowanie Szlaku Mickiewiczowskiego, nad czym pracuje już w Grodnie Komitet Mickiewiczowski prof. Borysa Klejna. Wtedy polska społeczność w mieście stanie się wreszcie ambasadorem kulturalnym tych okolic. Odkrywając dawne pamiątki, pamiętajmy również o żywych. Być może władze dostrzegą, że w wielokulturowości kresowego Nowogródka tkwi jego wielka siła i magia.
Robert Kuwalek

 

 

Życie kulturalne Nowogródka w latach dwudziestych

 

Nowogródek był w okresie międzywojennym najmniejszym miastem wojewódzkim w Polsce, liczącym w 1928 roku ok. 8300 mieszkańców. Było to więc raczej miasteczko, które ze względu na swoje tradycje przedrozbiorowe i pamięć o Adamie Mickiewiczu zostało uhonorowane ulokowaniem w nim stolicy województwa, jednego z największych w ówczesnej Rzeczypospolitej.
Jednakże władze wojewódzkie, jak również zwyczajni mieszkańcy miasta dokonywali starań, by stało się ono ośrodkiem życia kulturalnego na miarę swojej rangi i oczywiście możliwości. Nie zapominajmy, że Polska dopiero od niespełna dziesięciu lat była niepodległym państwem, a Nowogródczyzna, jak całe ówczesne Kresy Wschodnie, podnosiła się z ruin po dłuższym okresie wojny niż w pozostałych częściach kraju. Ambicją nowogródczan było stworzenie w ich mieście swoistego centrum kulturalnego nie tylko w ramach województwa, ale nawet w obrębie Ziem Północno-Wschodnich RP. Nie było to łatwe, jeśli się zważy, że centrum kulturowym dla tych ziem od wieków było Wilno, z jego uniwersytetem, teatrami, gimnazjami i organizacjami kulturalno-oświatowymi.
Nowogródek był w tym gorszym położeniu, że nie posiadał nawet bezpośredniego połączenia kolejowego z resztą kraju, a obniżenie jego rangi w okresie zaborów do stopnia prowincjonalnego miasteczka powiatowego guberni mińskiej, całkowicie zahamowało na lat przeszło 120 jego rozwój.
By dojechać do Nowogródka, należało przesiąść się w Nowojelni z normalnego pociągu na wąskotorówkę, autobus lub wręcz dorożkę, czy furmankę i po kilkunastokilometrowej, niezbyt dobrej drodze dojeżdżało się do stolicy województwa. Jedno, co można dzisiaj stwierdzić, że z pewnością podróż ta była o wiele wygodniejsza i przyjemniejsza, niż dzisiaj, a i sowiecka władza, podobno bardzo postępowa, nie doprowadziła do dnia dzisiejszego normalnej linii kolejowej do Nowogródka.
Drugim czynnikiem hamującym rozwój przed wojną był brak w pobliżu większych zakładów przemysłowych, które przyciągałyby ludność do miasta. Pod tym względem zostało ono przyćmione przez Lidę i Baranowicze. Okolica miasta była wybitnie rolnicza i na niej też bazowało życie gospodarcze stolicy województwa.
W takich dość niesprzyjających warunkach mieszkańcy miasta potrafili zorganizować życie społeczno-kullturalne na dość odpowiednim poziomie w skali ogólnokrajowej i na bardzo wysokim w skali regionu.
Miasto zamieszkiwały cztery różne pod względem wyznaniowym narodowości i wszystkie poczynania kulturalne rozbite były na te grupy narodowe.
Najbardziej prężni byli Polacy, stanowiący w mieście ok. 30% mieszkańców. W skład tej grupy wchodziła przede wszystkim inteligencja, na którą składali się urzędnicy wojewódzcy i samorządowi, nauczyciele oraz ich rodziny. Dopełniali tę liczbę przedstawiciele nowogródzkiego mieszczaństwa, ziemiaństwa i palestry. Polskie życie kulturalne skupiało się w klubie "Ognisko", posiadającym restaurację, salę balową, sale do gry w karty, szachy i radio. Tu odbywały się wszelkie zebrania i koncerty. Przy klubie działała również sekcja dramatyczna, która dla miejscowej publiczności dawała przedstawienia amatorskie, sięgając nie tylko po klasykę, ale korzystając również z tekstów miejscowych autorów, piszących na dobrym poziomie literackim. Niejednokrotnie udzielali się w tej sekcji również uczniowie miejscowego gimnazjum im. Adama Mickiewicza.
By urozmaicić życie kultulralne miasta wprowadzono tzw. "Sobótki". Ich organizacja polegała na tym, że wieczorami, w soboty urządzano w klubie koncerty muzyki poważnej lub występy dramatyczne amatorskiego teatru, czy też odczyty naukowe, na które zapraszano prelegentów z Wilna, a nawet Warszawy. Potem całość kończyła się zabawą taneczną. "Sobótki" te miały ogromne znaczenie, ponieważ jednoczyły ze sobą całe społeczeństwo polskie w mieście.
Na terenie Nowogródka istniały wtedy różne polskie organizacje kulturalne, których działalność urozmaicała życie miasta. Były to: towarzystwa "Sokół", "Strzelec", Stowarzyszenie Urzędników Państwowyclh, Macierz Szkolna. Oświatę reprezentowały w mieście dwie szkoły polskie - Gimnazjum Państwowe im. A. Mickiewicza i Szkoła Powszechna im. Grzegorza Piramowicza, obydwie posiadające znakomitą obsługę profesorską i nauczycielską, że wspomnę tylko o kilku profesorach gimnazjalnych z tamtego okresu: dyrektorzy gimnazjum Bylczyński, Rybicki i Bański, dyrektorowa Bańska, która w nowogródzkim gimnazjum uczyła języka polskiego, profesor Bołtuć, nauczający przyrody, profesor geografii Karol Łoziński, a zarazem przyrodnik i przede wszystkim muzyk i kompozytor. To tylko niektórzy, tworzący w Nowogródku środowisko.
Oprócz szkół istniały w mieście również polskie biblioteki, z których największa była magistracka, posiadająca oprócz księgozbioru polskiego, książki rosyjskie i niemieckie. Inne większe polskie biblioteki prowadzone były przy Stowarzyszeniu Urzędników i Związku Kółek Rolniczych. Jeszcze w 1919 roku w bibliotece przy magistracie nowogródzkim znajdowało się kilka bardzo cennych dokumentów historycznych, w tym autentyczne nadania dla miasta królów Zygmunta III Wazy i Jana Kazimierza. W 1920 roku, podczas wojny polsko-bolszewickiej, dokumenty te zostały zrabowane przez Sowietów i wywiezione w głąb Rosji.
Największymi sukcesami cieszyły się jadnak występy gościnne teatru "Reduta" z Wilna, pod kierownictwem słynnego reżysera i aktora Juliusza Osterwy. Teatr ten przybywał do Nowogródka (nie bez problemów komunikacyjnych) w znakomitej obsadzie aktorskiej i z równie znakomitym repertuarem. "Reduta" grywała w Nowogródku w miarę regularnie, co miesiąc. Przed 1930 rokiem spektakle teatralne odbywały się w bardzo prowizorycznych warunkach, a mianowicie w sali remizy Straży Pożarnej, z której na czas przedstawienia usuwano część sprzętu gaśniczego, a niejednokrotnie przerywano występy, gdy w mieście lub okolicy wybuchał pożar i trzeba było z sali wynieść sikawki i pompy. Dopiero kilka lat potem
przebudowano na teatr z prawdziwego zdarzenia budynek starej elektrowni.
Przyjazdy "Reduty" i jej występy w Nowogródku cieszyły się ogromną popularnością nie tylko Polaków, ale tłumnie przybywali na nie nowogródzcy Żydzi i Białorusini. W reper­tuarze miał ten teatr prawie całą polską klasykę, a mianowicie "Warszawiankę" i "Noc listopadową" Wyspiańskiego, "Kordiana" Słowackiego. Wystawiano również Fredrę, Bałuckiego, a obok nich Rittnera i Szaniawskiego. Największym echem w mieście i okolicy odbił się spektakl plenerowy pt. "Książę Niezłomny", wystawiony w ruinach nowogródzkiego zamku.
Inne grupy narodowościowe posiadały również życie kul­turalno-narodowe, rozwijające się niezależnie od ogólnomiejskiego, ale posiadające niemały wpływ na ogólny obraz miasta w tamtym okresie. Najliczniejszą grupę wśród mniejszości narodowych Nowogródka stanowili Żydzi, których w 1928 roku żyło w mieście ok. 4000, a więc prawie 30% mieszkańców. Najbardziej aktywnie działała inteligencja żydowska - ad­wokaci, lekarze, nauczyciele i więksi kupcy, którzy subsydio­wali 7-klasową szkołę z hebrajskim językiem wykładowym.
W mieście było kilka chederów - religijnych szkółek dla najuboższych dzieci żydowskich. Istniały dwie żydowskie biblioteki - jedna przy Związkach Zawodowych, a druga społeczna, posiadająca 300 tomów literatury jidisz, hebrajskiej, polskiej i rosyjskiej.
Nowogródcy Żydzi posiadali, podobnie jak Polacy, kółko dramatycz­ne, w ramach którego wystawiali klasyków literatury jidisz Szaloma Asza i Gordina. Przy Gminie Wyznaniowej w Nowogródku istniały również żydowskie instytucje filantropijne, prowadzące ochronkę dla dzieci, przytułek dla starców i szpital żydowski. Inna z organizacji tej mniejszości narodowej - Towarzystwo Ochrony Zdrowia, zajmowała się krzewieniem sportu wśród młodzieży i w Nowojelni organizowało co roku kolonie letnie dla ubogich dzieci żydowskich. W mieście znajdowały się dwie synagogi, w tym jedna zabytkowa, pochodząca z XVII wieku.
Inną liczną grupą narodowościową mieszkającą w Nowogródku byli Białorusini i Rosjanie, których szacowano w 1928 roku na ok. 2000 osób. Społeczność rosyjsko-białoruska skupiała się w Towarzystwie Szkoły Białoruskiej, któremu przewodziła nieliczna wtedy inteligencja białorus­ka, złożona przeważnie z niższych urzędników samorządowych, nau­czycieli i duchownych. Towarzystwo Szkoły Białoruskiej prowadziło w Nowogródku białoruską księgarnię i 8-klasowe gimnazjumz wy­kładowym językiem białoruskim, z tym że prawa państwowe posiadały tylko 3 pierwsze klasy. Naukę w gimnazjum pobierało w latach dwudziestych 140 uczniów. Przy szkole tej istniała również bibilioteka białoruska, w której zgromadzono ok. 1000 tomów.
Jedną z najciekawszych grup narodowościowych, a przy tym naj­mniejszą, zamieszkującą Nowogródek byli Tatarzy, potomkowie żoł­nierzy tatarskich osadzonych tutaj przez wielkich książąt litewskich, jak i później przez królów polskich dla obrony tych ziem.
W mieście żyło ich ok. 400 osób i byli to przeważnie rolnicy i garbarze, ludność zazwyczaj uboga, na codzień używająca języka białoruskiego, chociaż w miarę rozwoju oświaty polskiej, coraz bardziej utożsamiająca się z polskością. Nieliczna inteligencja, na którą składali się urzędnicy, wojskowi i ziemianie, posługiwali się językiem polskim lub rzadziej rosyjskim. Tatarzy nowogródzcy zorganizowani byli w Związek Kulturalno-Oświatowy Tatarów i posiadali w mieście Dom Ludowy. Prowa­dzili oni również szkółkę religijną, w której studiowano Koran i modlit­wy. W 1855 roku major Asanowicz ufundował w Nowogródku meczet, do którego uczęszczała przede wszystkim uboższa część ludności tatars­kiej. Bogatsze ziemianstwo w okresie zaborów zrusyfikowało się i prze­szło na prawosławie, a część spolonizowała się.
Warto również wspomnieć o czasopiśmiennictwie w Nowogródku. Przed wojną istniały w mieście dwie drukarnie: prywatna i sejmikowa. Ta ostatnia drukowała tygodnik "Życie Nowogrodzkie" oraz miesięcznik "Nasze życie". Oprócz tego ukazywały się: "Biuletyn Nowogródzkiego Towarzystwa Rolniczego" oraz "Komunikat Młodzieży Wiejskiej Województwa Nowogródzkiego".
W latach dwudziestych Nowogródek, jak i cała Nowogródczyzna, a zwłaszcza ta jej część związana z tradycją mickiewiczowską, była ośrodkiem silnego ruchu turystycznego. Miasto stało się swoistym "sanktuarium" Mickiewicza, do którego przybywały rzesze turystów z całej Polski. Nowogródzianie dumni byli z Mickiewicza i w miarę sił oraz środków starali się czcić jego pamięć. Własnymi siłami, nie nadużywając sławy Mickiewicza starali silę wydźwignąć miasto z chroni­cznej śpiączki i podnieść dobrobyt gospodarczy. Jeszcze przed odzys­kaniem przez Polskę niepodległości, w 1904 roku, w kościele św. Michała (obecnie zamknięty), o północy, wbrew zakazom zaborcy wmurowano w ścianę tablicę pamiątkową z popiersiem poety. W 1924 roku dzięki inicjatywie ówczesnego wojewody nowogródzkiego Zygmunta Beczkowicza rozpoczęto budowę kopca poświęconego pamięci Wieszcza. Dzieło to ukończono w 1931 roku. Przy okazji tego wydarzenia powołano "Komitet Mickiewiczowski" i rozpoczęto poszukiwania nad odkrywa­niem pamiątek po Adamie Mickiewiczu. Dzięki staraniom tegoż Komitetu i działań wojewody Adama Sokołowskiego odzyskano dla społeczeńst­wa dom rodzinny Mickiewiczów w Nowogródku i urządzono w nim muzeum mickiewiczowskie.
Pomimo siedziby województwa, Nowogródek przez cały okres mię­dzywojenny borykał się z ciągłymi trudnościami, hamującymi jego rozwój. Największym z tych problemów był stały brak większej sumy pieniędzy na rozbudowę miasta i jego modernizację, ale z drugiej strony, gdyby Nowogródek utracił swój prowincjonalny charakter i zacząłby nabierać wyglądu Baranowicz, przestałby prawdopodobnie być miastem Mickiewicza. Z pewnością zniknąłby bruk na ulicach i rynku, wyrosłyby nowoczesne kamienice, które zakryłyby cały nimb niezwykłości i tradycji, którą żyło miasto.

Robert Kuwalek

 

 

Najpiękniejszy dom w Nowogródku

 

Niewiele osób zdążyło przed wojną obejrzeć nowogródzkie muzeum Adama Mickiewicza. Istniało zaledwie, rok. Otwarto je po latach starań Komitetu Mickiewiczowskiego dopiero 11 września 1938 r. W Nowogródku znalazły się wtedy pamiątki po Adamie - fotel, notatki, książki; po jego rodzinie- obrazek ze świętym Antonim i akta sądowe ojca i stryja, a także po Maryli Wereszczakównie - krucyfiks, szal, kufer i lustro. Wszystko zniszczyła wojna niemiecka 22 czerwca 1941 roku.
W stulecie śmierci Mickiewicza, w 1955 roku dworek odbudowano i umieszczono w nim niewielką wystawę fotografii i kopii, głównie darów Muzeum Literatury z Warszawy. Minęło znów trzydzieści lat i okazało się, że stan techniczny domu wymaga pilnego działania. Strona białoruska zwróciła się wtedy do pracującego wówczas w Wilnie polskiego "Budimexu".
"Budimex" opracował za darmo projekt rekonstrukcji dworu. Rozebrano go do fundamentów. Ich zarys pozwolił bowiem na dokładne odtworzenie pierwotnego układu pokoi. Dom wrócił do dziewiętnastowiecznego kształtu, kiedy - jak pisał Ignacy Domeyko - był "najpiękniejszy w całym miasteczku". A właściwie Mickiewiczowie mieszkali w nim stosunkowo krótko, zaledwie kilka lat, do roku 1812, gdy zmarł Mikołaj Mickiewicz. Rodzina wynajęła wtedy dom aptekarzowi Krajewskiemu, a sama zamieszkała w drewnianej oficynie. Później bracia rozjechali się, w Nowogródku pozostał Franciszek, późniejszy powstaniec 1830 roku. Ranny, z resztką oddziału przeszedł do Prus. Jego majątek objęto sekwestrem. Dwór, jako zbyt mały i w fatalnym stanie nawet nie podlegał konfiskacie. Sprzedano go na licytacji. W rękach kolejnych dzierżawców dotrwał do 1937 roku. Raz spłonął, ale solidnie go odbudowano; dwukrotnie gościł tu syn Adama, Władysław Mickiewicz - ostatni raz już w latach dwudziestych i niedługo po jego wizycie powstał właśnie Komitet, który postanowił pomieścić we dworze muzeum poety.
Z tamtych czasów nie przetrwało do dziś prawie nic. Cóż więc dziwnego, że powojenna ekspozycja była dość skromna - choć dzięki Bogu, że była w ogóle! - a i teraz, w zrekonstruowanym dworku nie zanosiło się na wielkie zmiany. Był to jednak już koniec lat osiemdziesiątych i klimat zmienił się na tyle, że odświeżono kontakty z warszawskim Muzeum Literatury. Zaproszono mianowicie do Nowogródka specjalistów z Warszawy na konsultacje. Przyjechali, obejrzeli dwór, poznali ludzi, pobyli trochę na tej ziemi i zrozumieli, że jest po co i dla kogo zrobić tu inną wystawę - w braku autentycznych pamiątek po poecie stworzyć rodzaj scenografii, w której toczyłaby się opowieść o Mickiewiczu w dworku, oddając atmosferę jego czasów.
Białorusini zaakceptowali pomysł natychmiast. Gorzej było z przekonaniem do tego projektu niektórych środowisk w Polsce. Nic zresztą dziwnego. Chodziło bowiem o wypożyczenie z Polski łącznie około dwustu obiektów muzealnych z XVIII i XIX wieku. Depozyt, który - choć formalnie gwarantowany przez rząd Republiki Białoruskiej, nie podlega konfiskacie i gotów jest do wycofania w każdej chwili - oznacza jednak, że z kilku polskich muzeów znów coś ubędzie. Który muzealnik z lekkim sercem wypuści cokolwiek z rąk? Na dodatek - w jakie warunki i na jak długo? Cel byl szlachetny, ale trudno dziwić się oporom, a nawet niechęci tych, dla których pomysł był zbyt szokujący . Zbyt tragiczne były doświadczenia przeszłości, by pogodzić się z myślą, że cokolwiek z ocalonych zabytków mamy teraz wywozić właśnie na Wschód.
Na miejscu, w Nowogródku też nie było łatwo. Długo kompletowano polsko-białoruską ekipę plastyków i konserwatorów - o kłopotach materiałowych już nie wspominając - ale znalazło się w końcu i dwóch znakomitych plastyków z Grodna i młodzi konserwatorzy z Mińska, którzy swoją robotę wykonali wprost rewelacyjnie. Pomógł im w tym brak środków stosowanych na Zachodzie - nie mając dostępu do syntetyków, musieli używać tradycyjnych, naturalnych środków, co konserwowanym meblom wyszło zdecydowanie na zdrowie.
Montaż wystawy był wielką przygodą. Nauczona doświadczeniem polska ekipa przywiozła ze sobą wszystko, od pędzla i kleju włącznie, świadcząc przy okazji na miejscu dodatkowe usługi dla ludności. Przyjechały przede wszystkim obrazy, grafiki, mapy; zasłony i firanki szyte przez specjalistki z Wilanowa, tkaniny robione na zamówienie w Milanówku.
W Nowogródku zapadła cisza, ale po kątach jedni zarzucali warszawiakom, że współpracują z komunistami, inni mruczeli, że Polacy robią tu kawałek Polski i tylko patrzeć jak przywiozą słupy graniczne. Co ważniejsze jednak, dyskutowano o samej koncepcji muzeum. Wnętrze dworu nie jest bowiem dokładną rekonstrukcją, gdyż nie wiadomo, jak wyglądało w czasach Mickiewiczów. Dom choć nie ubogi, zamożnym też nie był - tyle wiemy. Na podstawie wspomnień można było zrekonstruować jedynie gabinet ojca, nowogródzkiego prawnika. Stanęła w nim czarna skórzana sofa, empirowe biurko, biblioteczka z cennymi książkami z początków XIX wieku, na ścianach zawisła broń, osiemnastowieczna makata i obrazy ilustrujące dzieje i sympatie polityczne Mikołaja Mickiewicza - portrety Kościuszki i Napoleona, przemarsz wojsk cesarza przez Nowogródczyznę.
O edukacji i atmosferze, w jakiej wychowywali się synowie Mickiewiczów, opowiada dawny pokój chłopców i pokój gościnny, czyli salon. Znalazły się tam więc nie tylko unikatowe podręczniki z początku XIX wieku, zachowane do dziś w Nowogródku i świadectwo ukończenia przez Adama tamtejszej szkoły ojców dominikanów (,,do nauk pilnie się przykładał i pobożnością, nieskazitelnością obyczajów przyświecał"), ale także "domo­wy" wykład historii Polski - portrety królów i hetmanów, alegoria pierwszego rozbioru Polski, "Bitwa Polaków z Turkami", "Uczta u Radziwiłła". Mieszają się dzieje Europy z historiami i obrazkami z najbliższego sąsiedztwa i z genealogią Mickiewiczów - tak, jak to pewnie opowiadano młodym pokoleniom tworząc niezapomniany klimat, z którego zrodziła się później wizja Soplicowa.
Twórcy wystawy zrealizowali tu literacką, mickiewiczowską wizję średniozamożnego dworu na Litwie. Podobnie przecież wyglądały wnętrza w niedalekich Tuhanowiczach albo w Czombrowie. Na tak zamożny salon z porcelaną z Baranówki i rokokowym ekranem przed kominkiem sami Mickiewiczowie bez wątpienia nie mogliby sobie pozwolić.
Dalszy ciąg opowieści o życiu Mickiewicza przeniesiono do jadalni (okres wileńsko-kowieński, miłość Adama i Maryli) i do dawnej sypialni matki, gdzie znalazła się część dotycząca pobytu w Petersburgu. Zwłaszcza ta ostatnia koncepcja wzbudziła nieco kontrowersji wśród nowogródzkich Polaków, którzy znali rozkład pokoi i byli przywiązani do ich tradycyjnego przeznaczenia. Stanowi to chyba dowód, jak ważnym miejscem jest wciąż dom Mickiewicza.
Odwiedzających jest mnóstwo - z Polski i z Białorusi. Część ekspozycji, z salą koncertową pomieszczono w oficy­nie, połączonej z dworem przejściem podziemnym. Oglądamy po drodze wizerunki pomników Mickiewicza, ilustracje do "Pana Tadeusza", widoki ziemi nowogródzkiej pochodzące z lat trzydziestych naszego wieku, a między nimi, już jako ciekawostkę - dwa tomiki wierszy Stanisława Szuszkiewicza, do niedawna szefa państwa białoruskiego, podarowane niedawno muzeum przez autora. Bywalcy twierdzą, że w bocznej salce jest też zbiór socrealistycznych obrazów z życia Mickiewicza, z czasów jego przyjaźni z Puszkinem - ale przybyszom z Polski zwykle się ich nie pokazuje; może i szkoda, bo są też pewnego rodzaju pamiątką historyczną.
Umowa polsko-białoruska ustala, że eksponaty zostały wypożyczone z Polski na pięć lat; jeśli strona białoruska zechce ją przedłużyć, Polacy nie będą czynić przeszkód. Mówi się też o wspólnym odtworzeniu szlaku mickiewiczows­kiego z Zaosiem, pamiątkami w Tuhanowiczach... W odległej o kilkadziesiąt kilometrów Lidzie powstaje biuro turystyczne, które chce wozić młodzież z Polski śladami Mickiewicza - od Świtezi po Kowno. Jedźmy więc, kto może, skoro "słychać głos z Litwy".

Anna Żukowska-Maziarska